Sytuacja miała miejsce już kilka dni temu, ale liczyłem wciąż że może jeszcze padnie rekord. Pewnie padnie, ale raczej już nie w tym roku bo w Mucznem notujemy obecnie zaledwie -10.5°C.
Ale o co chodzi z tymi Stuposianami, bo nawet miejscowi nazywają je bieszczadzkim biegunem zimna? Przede wszystkim idzie o to, że Stuposiany to jedna z nielicznych miejscowości, w której na stałe prowadzone są pomiary meteorologiczne, do których mamy nieograniczony dostęp. Zapewne chodzi też o to, że tuż poniżej wsi potok Wołosaty „zstępuje” do Sanu (Stup do Sianu), a wraz z nim z otaczających z każdej strony wieś górskich wierzchołków zstępuje również mroźne powietrze. Takież to właśnie położenie wsi w śródgórskiej kotlince dodaje jej z pewnością piękna, jednakże odpowiada też za niższe niż wszędzie obok temperatury w i tak już surowym bieszczadzkim klimacie.
A oto kilka słów o tym jak się żyje w Stuposianach, wybór z felietonu Krzysztofa Potaczały, zamieszczonego w rzeszowskich nowinach z dnia 3 lutego 2012 roku: https://nowiny24.pl/stuposiany-bieszczadzka-syberia-jak-sie-zyje-na-biegunie-zimna/ar/6138133
– W mediach straszą, że w Stuposianach mroźny kataklizm, a trzydzieści na minusie to u nas jest w każdą zimę czasem przez tydzień. I wszystko gra – mówią mieszkańcy z podkarpackiego bieguna zimna.
Najniższe temperatury zanotowane w punkcie meteorologicznym w Stuposianach:
28 grudnia 1996 r. – 37 stopni
24 stycznia 2006 r. – 35 stopni
Najniższa temperatura wg informacji nieoficjalnej, uzyskanej od dawnego mieszkańca Stuposian:
Styczeń 1964 r. – 41 stopni
Temperatur sięgających 30 stopni poniżej zera i lekko niższych odnotowano w latach 1964 do 2012 kilkadziesiąt.
Pewnie, gdyby temperatura spadła do 37 stopni, jak w 1996, to już byłoby małe zmartwienie. Bo przy takiej syberiadzie trudno pracować na powietrzu, a przecież większość tubylców to leśnicy i pilarze. Od kilku lat także strażnicy graniczni, którzy pod Wilczą Górą mają swoją bazę i patrolują kilometry bezdroży wzdłuż granicy z Ukrainą. Na wyposażeniu mają ciepłe kurtki, rękawice i czapki, ale silny mróz nawet przez nie przenika.
Janina Świergocka, sołtys Stuposian, mieszka dokładnie naprzeciwko punktu odczytu temperatur. Codziennie świtem przechodzi przez szosę do białej budki, patrzy na termometr i wysyła dane do stacji meteorologicznej w Lesku. Dlatego rano cała Polska już wie, jak zimno było w dolinie potoku Wołosatego. Podobne punkty są także w kilku innych bieszczadzkich wsiach; stamtąd też codziennie spływają informacje o odczytach.
– Kiedy spisywałam minus 35 albo minus 37, to rzeczywiście robiło wrażenie. Zaraz wiedziałam, że będą do mnie telefony z różnych gazet i rozgłośni, a może, jak się parę razy zdarzało, przyjedzie telewizja. Tylko że oni wszyscy myśleli, że pokażą jakiś dramat, sparaliżowaną wieś, zamkniętą szkołę i tak dalej, a tego nie było. Poza tym, za dnia słupek rtęci się podnosił i dopiero nocą znowu skuwało wioskę lodem.
W stuposiańskich domach na razie, odpukać, jest woda, gaz w butli, grzeją kaloryfery. Żadna rura w ziemi nie pękła, komunikacja funkcjonuje, działa sklep. – Gorzej by było, gdyby przyszły potężne opady śniegu i odcięły nas od świata – mówi sołtys Świergocka. – Ale to już nie są zimy z lat sześćdziesiątych czy ta z 1978, kiedy zasypywało „po uszy” całe Bieszczady i zamknięto szkoły. Później już tak obfitych opadów nie pamiętam, raz tylko lekko zawiało drogę, ale do południa pługi ją przetarły.
– Eeee, co to za mrozy, co to za śniegi – zamyśla się Witold Augustyn, który w 1963 ugrzązł w baraku pod Stuposianami wraz z robotnikami. – Dopiero po tygodniu mogliśmy się ewakuować do Lutowisk, maszerując za dwoma „stalińcami”, które z trudem przedzierały się przez półtorametrowe zaspy. Pokonanie niespełna dziesięciu kilometrów w nieustającej zamieci zajęło nam osiem godzin! Albo Ludwik Pińczuk, legenda Bieszczadów. Niemal całą zimę z 1963 na 1964 samotnie spędził w piwnicy niewykończonej gajówki w Brzegach Górnych. Kiedy skończyły mu się zapasy żywności przeczołgał się do najbliższych zarośli, wyciął gałęzie, zagotował je w kotle nad ogniskiem i zrobił z nich rakiety śnieżne, na których przeszedł przez Nasiczne do Smolnika i dalej do Lutowisk. Na nogach nie miał by szans – utopił by się w tej śnieżnej powodzi.